Valentina: Jak jechaliśmy do Polski, to nie spaliśmy, bo słyszeliśmy jak świszczą rakiety

Po kilkunastu dniach od najazdu Rosji na niepodległą Ukrainę wiemy już, że ten konflikt może potrwać jeszcze długo. Polska od początku konfliktu przyjęła już ponad milion uchodźców i ta liczba wciąż rośnie. Obywatele Ukrainy szukają schronienia z dala od wybuchu bomb. Niemal sześćdziesięciu obywateli ogarniętego wojną kraju znalazło bezpieczną przystań w gminie Dzierzgoń. Możemy powiedzieć, że nasza gmina – gminne instytucje, prywatne przedsiębiorstwa czy przede wszystkim sami mieszkańcy – zdajemy ten trudny egzamin perfekcyjnie. 

Obywatele Ukrainy zostali ulokowani w jednostkach publicznych, agroturystykach i prywatnych mieszkaniach. Od pierwszych dni opieką objął ich chociażby Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej przy udziale mieszkańców gminy Dzierzgoń. O pomocy i koordynacji mogliście przeczytać w ostatnich dniach sporo, sami widzicie też co się dzieje i jakie działania są przeprowadzane, aby pomóc w jak najlepszej aklimatyzacji obywatelom Ukrainy w gminie Dzierzgoń. 

My chcieliśmy też przysiąść i chwilę porozmawiać. Zapytać, jak się czują i co o tym wszystkim myślą. Jedną z osób, która przybyła do Polski jest pani Valentina, która przebywa w Bągarcie. Pochodzi z Dołbysza (około 60 kilometrów od Żytomierza). Valentina jest dyplomowaną kucharką, ostatnio pracowała w sklepie. Jej siostry, bracia i ciotki (cała rodzina) zostali na Ukrainie, a z nią przyjechała tylko córka i wnuki. 

Jak to wszystko się skończy (oby jak najszybciej), to wrócicie z powrotem?
Valentina: Co do powrotu to jeszcze do końca nie wiemy. Chcemy zobaczyć, jak to się wszystko ułoży. Tym bardziej, że ja mam kartę Polaka, a jeśli dzieci pójdą do szkoły i córka dostanie pracę, to możliwe, że zostaniemy w Polsce. Na Ukrainie żyliśmy bardzo dobrze, nie byliśmy biedni, mieliśmy swój dom, ale zobaczymy jak to będzie po wojnie, nie wiemy co zastaniemy po powrocie. Może będziemy mieszkać tutaj, a może wrócimy. 

Utrzymujecie stały kontakt z rodziną?
Tak, cały czas, ale tylko telefonicznie, innego kontaktu nie mamy. 

Kto by pomyślał, że w XXI wieku wojna będzie tak blisko nas…
Też nie przypuszczaliśmy, że to nas może spotkać, ale przyjmujemy życie takim jakie jest, nie mamy na to wpływu. Jesteśmy tutaj już trzeci dzień i mamy wszystko, mamy jedzenie, ale nie możemy tak siedzieć cały czas bezczynnie. Chcemy pracować. I tak kombinujemy, żeby coś robić, a nie tylko czekać na zasiłki, jesteśmy chętni podjąć jakąkolwiek pracę. 

Czas pokaże, czy będziemy mieli do czego wracać, czy nasze domy nie zburzą bomby. Ale mamy nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Nasi chłopcy, którzy zostali na Ukrainie ich rozgromią. Jest bardzo wielu ochotników i chcą iść walczyć w armii i przyjechali nawet z Ameryki, z Kanady, z Polski, z różnych stron świata, żeby iść walczyć z Rosjanami. Rodziny nam powiedziały, że mamy jechać do Polski, a oni tu zostaną i będą walczyć i czekają w domu na wezwanie. Może Rosja dogada się z naszym prezydentem Zełenskim, by przestali mordować naszych ludzi. 

Niemcy robili dokładnie to samo. Tak jak teraz robi Rosja, tak samo robiło Gestapo. To są po prostu rasiści. U mnie w rodzinie jest siostra i brat, którzy mieszkają w Rosji i oni są święcie przekonani z przekazów medialnych, że to Ukraina napadła na Rosję, a nie odwrotnie. Nie mają świadomości, że to Rosja napadła na Ukrainę, nie mają żadnych informacji. Rodziny pokłóciły się z tymi, którzy mieszkali na Ukrainie, nie wierzą w to, co im opowiadamy, a jak pokazujemy zdjęcia bombardowanych domów, to mówią, że to są fotografie z Doniecka, nie chcą wierzyć, że to są nasze domy. Jest ogromna dezinformacja. Informacje, które są przekazywane w Ukrainie nie są zbyt szczegółowe. Mówią: „w okolicach Kijowa zostały zbombardowane domy”, ale nie mówią konkretnie które, natomiast my mamy informacje od przyjaciół, że „ten i ten dom, dom mojej sąsiadki został zbombardowany”. 

A dzieci jak przyjechały, to pierwszy raz zobaczyły morze. 

Jak zostaliście przyjęci w Polsce?
Nie możemy powiedzieć ani jednego złego słowa na temat przyjęcia w Polsce, ale ja już słyszałam, że w Polsce zwykli ludzie przyjmują Ukraińców z otwartymi ramionami i nieważne, czy przyjechał ktoś sam czy z rodziną. Przyjmują wszystkich. Z Polski mogą jechać bez wiz do Niemiec czy Szwecji, ale nie chcą, bo tam są inni ludzie, a w Polsce są lepiej przyjmowani. 

Tym bardziej, że ludzie z Polski przyjeżdżali na Ukrainę i też byli przez nas goszczeni. Jakbyśmy znaleźli tutaj jeszcze jakąś pracę, to już byłoby całkiem dobrze. Żeby nie czekać na pieniądze, tylko żeby móc je zarabiać samodzielnie. Chodzimy na spacery, gospodarze oprowadzili nas po wsi, ale tęsknimy bardzo za domem, bo w domu jest jednak inaczej, mamy swoje łóżko, swoją poduszkę. 

Jak jechaliśmy do Polski dwanaście godzin, to nie spaliśmy po drodze, ponieważ nocą w Kijowie słyszeliśmy, jak świszczą rakiety i bomby słyszeliśmy, wybuchy, te rakiety wysoko nie leciały, można było je zauważyć. Moja rodzina, która mieszka w Kijowie wpada tylko do domu, by się umyć i zaraz wyją syreny i muszą wracać do schronów. 

Rosjanie najeżdżają takie miejscowości, gdzie raptem mieszka 10 osób na krzyż i cieszą się, że zdobyli wioskę, a tam raptem dwóch dziadków, dwie babcie i kto miał im stawiać opór? Jesteśmy już na tyle starzy, że nam wszystko jedno, ale zabraliśmy wnuczkę, ponieważ rodzice walczą, a te dzieci trzeba było ratować. Najstarszy wnuk został, ma 18 i pół roku, nie walczył w armii, ale niestety jego jako dorosłego mężczyznę nie puszczą zagranicę. 

Nasze zwycięstwo polega na tym, że jesteśmy razem. Jedni gotują obiady dla żołnierzy, inni robią bandaże dla rannych i wszyscy wysyłają te rzeczy na front. Nawet nasze babcie noszą z domu mięso, warzywa, jedzenie dla żołnierzy. Pieniędzmi też pomagamy. Myślę, że wszystko będzie dobrze, że dobro zwycięży zło. Charków był takim pięknym miastem, historycznym, z tradycjami i z tej najładniejszej części miasta nie zostało nic, wszystko zostało zburzone. W tych miastach nie zobaczysz wieczorem choćby jednej świecącej lampy w oknie, bo ludzie się boją. Są wystraszeni i w nocy budzą się z płaczem. Jak 24-go lutego na Kijów spadały bomby, to u nas 200 kilometrów dalej ziemia i okna drżały. Nie wiedziałam, co się dzieje, dopiero później dowiedzieliśmy się, że Rosja napadła na Kijów. Miałam wrażenie, że ziemia się ugięła. Mój syn pracuje w jednej fabryce z ojcem dziecka, któremu urwało nogi. To co się dzieje nie jest takie dalekie od nas, znamy tych ludzi. 

Dzieci pewnie szybko zapomną co się stało, ale my już tego nie zapomnimy do końca życia, byliśmy przekonani, że nasi rodzice przeżyli wojnę, że nas to już nie spotka, a okazało się, że jest inaczej. Jesteśmy w samym centrum. Jak ubiją Rosjan, to wszystko będzie dobrze, ale jak nie, to nawet nie chcę myśleć, co się będzie działo. Bo nie tylko nie będzie Ukrainy, ale może nie będzie normalnego świata. Putin pójdzie dalej, on się nie zatrzyma. To jest jak z jedzeniem – im więcej jesz, tym większy masz apetyt. 

Mam dużo takich znajomych, u których babcia, dziadek zostali, dlatego oni muszą ich doglądać, bo już są starzy, sami sobie w życiu nie poradzą, dlatego oni też nie mogli z Ukrainy wyjechać. 

Możesz być zainteresowany

ZOSTAW SWÓJ KOMENTARZ

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *